sobota, 3 listopada 2012

Świat należy do nas!

Tak jak wspominałam, 29 października na Wydziale Nauk Politycznych i Dziennikarstwa odbyło się przedsięwzięcie ważące na przyszłej karierze wielu z jego uczestników. Na Akademię Rozwoju i przedsiębiorczości składały się ciekawe warsztaty, prezentacje firm oraz indywidualne konsultacje, jak  również możliwość rozbudowania własnego kapitału społecznego.

W tym roku, z dumą reprezentując Pracownię Integracji Społecznej PRZYSTAŃ KULTUR, wraz z moim nieocenionym źródłem inspiracji zawodowej– Katarzyną, miałyśmy okazję odcisnąć swój ślad na mapie wszystkich instytucji biorących udział w wydarzeniu. Świat należy do nas! Do nas wszystkich zgromadzonych w jednym miejscu podczas godzinnych warsztatów na temat rozwoju kariery w międzynarodowym środowisku. Ale też do wszystkich nas, którzy mają odwagę marzyć oraz w pełni się rozwijać i realizować w ambiwalentnej rzeczywistości.

Tym, których spotkanie z różnych powodów ominęło obiecałam kilka wskazówek w jaki sposób tanio i efektywnie wrócić do wyjazdów zagranicznych. Jednym z programów, który stwarza bogate możliwości edukacyjno-podróżnicze są z pewnością Warsztaty Grundtviga. Warsztaty skierowane są do wszystkich osób dorosłych (powyżej 18 roku życia) i dotyczą tematyki z zakresu niezawodowej edukacji dorosłych. Oznacza to, że z bogatego Katalogu Warsztatów wybrać możecie wszystkie, które nie mają związku z waszym wykształceniem oraz wykonywanym zawodem. Zdecydowanie mocną stroną programu jest pełne finansowanie udziału w warsztatach. Organizator pokrywa wszelkie koszty związane z podróżą, zakwaterowaniem oraz udziałem w wydarzeniach edukacyjnych oraz seminariach. Warsztaty odbywają się we wszystkich krajach członkowskich Unii Europejskiej oraz w krajach partnerskich (Turcja, Chorwacja, Szwajcaria oraz Norwegia). Jest to jedyna w swoim rodzaju możliwość połączenia podróżowania z niestandardowym sposobem spędzania wolnego czasu, czy wakacji. Każdorazowo (bo udział w warsztatach można brać co trzy lata), jest to od 5 do 10 dni nauki, wspaniałej zabawy w międzynarodowym towarzystwie oraz obcowania z kulturą kraju przyjmującego. Osoby zainteresowane poszczególnymi zajęciami składają wnioski bezpośrednio u ich organizatorów, co stanowi znaczne uproszczenie procesu aplikacyjnego. Wystarczy znaleźć interesujący was warsztat, złożyć mailową prośbę o przesłanie formularza oraz odesłać uzupełniony dokument do organizatora. Nic prostszego J Wszelkie niezbędne informacje oraz aktualny Katalog Warsztatów Grundtviga znajdziecie na stronie programu.


Zainteresowani? Czekam na wasze komentarze. Z chęcią również odpowiem na wszelkie pytania.

wtorek, 16 października 2012

YES Europe

Na przełomie życia studenckiego i postudenckiego nie popisałam się niestety weną pisarską. Choć na nudę narzekać nie mogłam i nadal nie mogę, a tematów wokół na pęczki, słowa same nie przelewają się jakoś na (wirtualny) papier. Wracam do was jednak z pewnym spostrzeżeniem. Miałam ostatnio przyjemność zaobserwować jak w wielu znanych mi kobietach, również we mnie, z biegiem lat zbudził się pewien instynkt. I nie jest to bynajmniej instynkt macierzyński, a najzwyczajniej w świecie pragnienie podróżowania.

Erasmus dla większości z moich bliskich znajomych jest już tylko mglistym wspomnieniem. Pomijając tych, którzy okazję do wyjazdu na studia za granicą zignorowali lub co gorsza przegapili. Ci ostatni z pewnością teraz żałują swojej niewykorzystanej szansy. Nieliczni idąc za ciosem zdecydowali się kontynuować swoje zagraniczne wojaże na praktykach, stażach lub zamorskim wolontariacie. Inni, albo zredukowali swoje instynkty po 25 urodzinach do all-inclusive w Grecji, albo odczuwając ze zdwojoną siłą swój instynkt podróżniczy cierpią katusze kisząc się w polskiej kapuście (biada jeśli tylko z własnej nieporadności). Kapusta smaczna, bo polska, ale od czasu do czasu  ma się ochotę na bardziej egzotyczne dania.

Nie wszystko jednak stracone. Jak się okazuje, na smakowanie życia podróżując nigdy nie jest za późno. Jak rozwijać swoje pasje za granicą zawodowo pracując i nic za to nie płacić? Będziecie mieli okazję dowiedzieć się 29 października o godzinie 11.50 w sali 125 na Wydziale Nauk Politycznych i Dziennikarstwa UAM (Kampus Morasko) lub czytając kolejny wpis po zakończonych warsztatach.

W imieniu PRZYSTANI KULTUR serdecznie zapraszam!


niedziela, 8 lipca 2012

Feel like at home



Jest 1 lipca 2012, Hiszpania skutecznie broni tytułu Mistrza Europy w piłce nożnej, wygrywając z Włochami 4:0. Wraz z ostatnim gwizdkiem kończy się (mniej lub bardziej) chlubny okres w historii Polski i Ukrainy. Powoli znikają z polskich miast strefy kibica, a kolorowe, nawiązujące do piłki nożnej bilbordy zaczynają tonąć pod plakatami najnowszych produkcji filmowych. I choć Euro jest już za nami pewne jego oznaki widoczne będą jeszcze długo.
9 godzin spędzonych w pociągu na trasie Poznań-Gdańsk-Poznań upłynęło mi w dużej mierze na wpatrywaniu się na naklejkę reklamową z budzącym wiele kontrowersji hasłem reklamowym „Feel like at home”. Aby zniwelować poczucie wstydu za twórców sloganu, jako filolog czułam się w obowiązku przeanalizować ten problem. Patrzyłam na napis w okularach i bez okularów, z boku, z góry, spod okna i spod drzwi. I choć dla wielu na pierwszy rzut oka zwrot ten wydaje się całkiem zrozumiały,  w żaden  sposób nie mogłam uczynić go poprawnym.





Aby mieć czyste sumienie, po powrocie do mieszkania, skonsultowałam sprawę z językową wyrocznią. W słowniku angielsko-angielskim Camebridge zidentyfikowałam dwie istotne dla problemu pozycje:
to be/feel at home = to feel comfortable and relaxed
to make oneself at home = to relax and make yourself comfortable in someone else’s home
 Jak widać,  żadna  z nich nie potwierdza rzekomej poprawności językowej „feel like at home”.  Ale każdemu oskarżonemu przysługuje prawo odwołania od decyzji do sądu wyższej instancji. Fakt ten skłonił mnie do wytoczenia dział największego kalibru. Jeśli kolokacja nie znajduje się w korpusie języka angielskiego, zwrot nie istnieje, a już z pewnością nie jest poprawny. Ku mojemu zaskoczeniu, „Corpus of Contemporary American English” wskazał na (uwaga!) jedno użycie takiej formy. Zwrot „I immediately feel like at home” pojawił się w roku 2010 w wypowiedzi znanego amerykańskiego komentatora radiowego Glenna Becka. W korpusie brytyjskim na próżno jednak szukać przykładów użycia podobnej kolokacji. I choć jedna jaskółka wiosny nie czyni, to przynajmniej częściowo zaciera plamę na honorze pomysłodawców tego budzącego kontrowersje hasła.
Częściowo, gdyż sama poprawność gramatyczna zwrotu nadal budzi moje wątpliwości.  Z analizy wszystkich adekwatnych przykładów ujętych zarówno w korpusie amerykańskim jak i brytyjskim wynika, że żaden ze zwrotów budowany w oparciu o czasownik „feel” nie został zastosowany w formie imperatywu. Konkluzja? Jedynym poprawnym odpowiednikiem polskiego „czuj się jak w u siebie w domu” jest zwrot „make yourself at home”.
Twórcy sloganu tłumaczą, iż wykorzystany przez nich zabieg językowy był celowy i miał jedynie służyć maksymalnemu uproszczeniu informacji. Ze względu na zróżnicowaną grupę odbiorców zdecydowano się na formę „bliższą globalnej odmianie języka angielskiego” (cokolwiek kryje się pod tym enigmatycznym pojęciem).
Faktem jest, że zaproponowane Polakom i zagranicznym turystom hasło reklamowe odzwierciedla pewną specyficzną rzeczywistość myślową, niestety stanowi jedynie kalkę z języka polskiego. W związku z tym, będzie ono zrozumiałe wyłącznie dla użytkowników tych języków, które zawierają frazy kongruentne (odpowiadające syntaktycznie i semantycznie polskiemu „czuj się jak (u siebie) w domu”). Tłumaczenie więc, że slogan został zastosowany z rozmysłem jest swoistym absurdem. Twórcy oraz zagorzali obrońcy hasła zapomnieli najwyraźniej o kwestii relatywizmu językowego – pojęcia kluczowego w teorii Sapira i Whorfa. Postulowana przez nich hipoteza opiera się w dużej mierze o zasadę względność oraz determinizmu. Pierwsza z nich odnosi się do różnic w pojmowaniu pewnych zjawisk oraz tworzeniu kategorii pojęciowych. Pewne słowa istniejące w jednym języku, niekoniecznie znajdą swoje odpowiedniki w innych lub mogą wręcz nie istnieć. Taki stan rzeczy w wielu przypadkach uniemożliwia dosłowny przekład językowy. Determinizm natomiast oznacza, ze właściwości gramatyczne danego języka i występujące w nich struktury mają ścisły wpływ na postrzeganie świata i sposób myślenia człowieka. Język traktowany jest więc nie tylko jako element różnicujący społeczną rzeczywistość, ale też pozostający z nią w dwubiegunowej relacji. Opanowanie językowo specyficznych kombinacji słów (tak zwanych kolokacji) jest czułym wyznacznikiem biegłości językowej. Bez nich komunikacja ograniczałaby się wyłącznie do poziomu rozumienia dosłownego. Nie bez przyczyny nauka języków obcych to nie przysłowiowy kawałek ciasta (ang. piece of cake) albo, jak kto woli, bułka z masłem.




piątek, 1 czerwca 2012

Trzy razy na powitanie całują się Serbowie

Lektura pierwszego rozdziału przewodnika historycznego po Chorwacji skłoniła mnie do refleksji na temat natury i przejawów polskiego i chorwackiego nacjonalizmu. Zarówno Polskę, jak i Chorwację charakteryzuje  burzliwa i turbulentna historia. Najpierw długie lata walki o niepodległość i autonomię. My mieliśmy swojego Piłsudskiego, Chorwaci swojego Radicia. Punktem zwrotnym w historii obu narodów była II Wojna Światowa. Polacy broniąc swojej suwerenności nawoływali o pomoc ze strony ententy, Chorwaci przyjęli ideologię hitlerowską i podążyli wspólną ścieżką z Niemcami. Na kilka lat oficjalnymi symbolami Niezależnego Państwa Chorwackiego stały się krzyż, sztylet, rewolwer i granat. Reżim Pavlica okupiony został serbską krwią. Czystki etniczne przeprowadzone w obozie koncentracyjnym w Jasenovacu porównywane są często do niemieckich działań w Auschwitz. Bez względu na obraną drogę, los nie obszedł się z żadnym z narodów łaskawie. My mieliśmy swój Katyń, Chorwaci mieli Bleiburg (ponad 23 tys. jeńców wojennych i cywili brutalnie zamordowanych przez przedstawicieli armii jugosławiańskiej w 1945r.). A po wojnie? Po wojnie oba państwa zalała fala komunizmu. My mieliśmy Rokossowkiego, jako faktycznego wielkorządcę Polski, Chorwaci znosili dyktaturę Tity.

Choć dokonałam zestawienia tych kilku faktów historycznych, intencją tekstu nie jest ich porównywanie. Udźwignięcie tego tematu nie byłoby możliwe bez pogłębionej wiedzy na temat historii Bałkanów.Wszystkie wspomniane wydarzenia odbiły się jednak w narodowej świadomości i kulturze obu obszarów.

Świadectwem do dziś głęboko zakorzenionego chorwackiego nacjonalizmu jest historia , która zwróciła moją szczególną uwagę. Polski historyk, Sławomir Koper czekając na placu bana Jalecicia (Zagrzeb) na Radoslava, Chorwata poznanego 20 lat wcześniej, zaczyna swoją opowieść...
"W drugiej połowie lat osiemdziesiątych ten student z Zagrzebia przyjechał na stypendium do Warszawy. Miał poszukiwać elementów panslawizmu (ruchu dążącego do zjednoczenia wszystkich Słowian pod berłem cara) w prasie polskiej XIX stulecia. Informacji zbyt wielu nie znalazł, za to polubił naszą kuchnię i poznał przyszłą żonę. Nic dziwnego, że jego pobyt się przedłużył, a Radoslav z żalem opuszczał Polskę (...). Niewiele się zmienił przez ostatnie lata. Na  ciemnej czuprynie pojawiły się srebrzyste nitki, ale podszedł do mojego stolika dawnym, sprężystym krokiem.

- Slavko, Slavko, wreszcie witam w Zagrzebiu - rzucił mi się w ramiona.
Ucałowałem go w jeden policzek, drugi, a Radoslav nagle się odsunął, szepcząc po polsku:
- Trzy razy na powitanie całują się Serbowie, Chorwaci tylko dwa razy.
Zdziwiłem się, alebowiem zawsze miał rozsądne podejście do sporów narodowościowych (...). Jako historyk doskonale znał dzieje Jugosławii i zawsze mówił, że tutaj nie było zwycięzców, ani zwyciężonych. I wyjątkowo rozpaczał nad fanatyzmem etnicznym i krwawą wojną (...).
- Teraz są dziwne czasy - mówił - Wojna dawno się skończyła, ale nacjonalizm nadal trwa."
[Koper Sławomir, Chorwacja. Przewodnik historyczny.
O fascynującej historii, jedzeniu i piciu, Warszawa 2011, s. 14 - 16] 

Przytoczona historia jest również przykładem działania skryptów poznawczych, czyli kulturowo specyficznych schematów zachowań stosowanych w określonych okolicznościach. Nie bez przyczyny Belgowie całują tylko raz; Włosi, Hiszpanie, czy Chorwaci dwa razy; Polacy i Serbowie trzy razy, a niektórzy Francuzi aż cztery! Jest to jeden z dowód na to, że detale mają ogromne znaczenie, a podstawowa znajomość skryptów poznawczych i konwersacyjnych może ochronić przed krępującą niezręcznością.